
Licząc łącznie zawody Pucharu Świata oraz Mistrzostwa Świata Johannes Thingnes Boe wygrywając sprint w Oslo odniósł siedemnaste zwycięstwo w sezonie, co jest poprawieniem jego własnego rekordu z sezonu 2019/20.
Ci, którzy zastanawiali się jaki wpływ na formę Norwega miała niedawno przebyta infekcja COVID-19, już po pierwszym punkcie pomiaru czasu wiedzieli, że żaden. Boe tak jak w tygodniach przez przymusową przerwą dominował w tym elemencie na tyle, że mógł sobie pozwolić na karną rundę, a i tak do sobotniego biegu pościgowego ruszy z solidnym zapasem 24 sekund nad Martinem Poniluomą i 29 sekund nad Benediktem Dollem. Szwed i Niemiec w ostatnich tygodniach doszli do wysokiej dyspozycji. Obaj strzelali bezbłędnie i w kolejnych dniach rozstrzygną między sobą komu przypadnie miano najlepszego biathlonisty sezonu bez norweskiego paszportu. Aktualnie w klasyfikacji generalnej czwarty jest Doll, który ma 15 punktów przewagi nad Ponsiluomą.
Wracając jeszcze do Boe - 30-latek dokonał jeszcze jednej niebywałej dotąd rzeczy. Wygrał wszystkie osiem sprintów w sezonie - siedem rozgrywanych w ramach Pucharu Świata oraz jeden, którego stawką był tytuł mistrza świata. Sprint w Oslo odróżniał się od pozostałych tym, że na podium nie towarzyszył mu żaden z jego rodaków. Po pierwszych trzydziestu minutach rywalizacji wydawało się, że pewne miejsce w trójce będzie mieć Sturla Laegreid. Ubiegłoroczny zwycięzca zmagań na wzgórzu Holmekollen strzelał bezbłędnie, ale osłabł na ostatnim okrążeniu i zameldował się z piątym czasem. Oprócz Boe, Ponsiluomy i Dolla przegrał również z Andrejsem Rastorgujevsem. Łotysz szansę na pierwsze podium po powrocie z dyskwalifikacji za uchylanie się od kontroli dopingowych stracił pudłując w ostatnim strzale.
Polacy zajęli miejsca pod koniec stawki. Andrzej Nędza-Kubiniec, Tomasz Jakieła i Wojciech Skorusa - wszyscy trzej zaliczyli po trzy karne rundy, a w biegu potracili ponad trzy minuty do najszybszych, co musiało zaowocować lokatami 95., 98. i 101.