Podium biegu na 20km podczas MŚ w Oberhofie okazało się identyczne jak w niedzielnym pościgu. Pierwszy - a jakżeby inaczej - był Johannes Boe, drugi Sturla Laegreid, trzeci Sebastian Samuelsson. Najlepszy z Polaków - Andrzej Nędza-Kubiniec - zajął 43. miejsce.
Jeśli Johannes Boe miał w Oberhofie przegrać to właśnie w biegu indywidualnym, w którym miał najniższy procent zwycięstw spośród wszystkich konkurencji oraz, w którym błędy na strzelnicy odrobić jest najtrudniej. Tymczasem Norweg zwyciężył w stylu, który na tym poziomie rywalizacji ogląda się niezwykle rzadko. Boe pod względem biegu wręcz zdeklasował rywali. Mniej niż dwie minuty na dystansie 20km stracili do niego tylko Jeremy Finello, Martin Ponsiluoma i Sebastian Samuelsson. Lider Pucharu Świata wygrał pomimo dwóch minut kary za pudła, a mógł sobie pozwolić na jeszcze jeden niecelny strzał, bo czas srebrnego medalisty Sturli Laegreida był gorszy o ponad minutę i 10 sekund.
Dla Boe złoto w biegu indywidualnym to krok do historii. Norweg został czwartym biathlonistą, któremu udało się skompletować tytuły mistrza świata w każdej z czterech konkurencji. Obok niego w tym elitarnym gronie są Ole Einar Bjoerndalen, Martin Fourcade oraz Emil Hegle Svendsen. Boe powtórzył również osiągnięcie Martina Fourcade'a z MŚ w Oslo, który również sięgał po cztery złote medale w czterech pierwszych konkurencjach. Francuz na tym jednak poprzestał, Norweg ma jeszcze przed sobą trzy starty.
Jego rywale mogą tylko łudzić się, że złoto jest w ich zasięgu. Sturla Laegreid po biegu przyznał, że już przed ostatnim strzelaniem stracił wiarę w obronę tytułu. Mimo to zaryzykował i strzelał szybko, jedyne pudło podczas całego występu przydarzyło mu się w ostatnim strzale. Wówczas jasne było już, że jedyne na co może liczyć we wtorek w Oberhofie to srebro. Wbiegając na metę nie mógł jednak być jeszcze pewien drugiego miejsca, bo zbliżone rezultaty na kolejnych punktach pomiaru czasu notował Sebastian Samuelsson. Szwed ostatecznie przegrał z Lagreidem o zaledwie cztery dziesiąte sekundy. Dla niego to drugi medal tych MŚ - dwa dni temu był trzeci w biegu pościgowym i co ciekawe na podium również towarzyszyli mu obaj Norwegowie.
Bolesną porażkę zanotował Quentin Fillon Maillet. Mistrz olimpijski biegł po medal, ale spudłował w ostatnim strzale. To kosztowało go miejsce na podium, finalnie skończył zawody na czwartym miejscu. Nie to jednak bolało najmocniej. Najlepszy zawodnik poprzedniej zimy mimo tego, że ruszył na trasę dwie i pół minuty przed Johannesem Boe został wyprzedzony przez Norwega na ostatnim z podbiegów. Z jednej strony wielki pokaz siły aktualnego mistrza, z drugiej strony plama na honorze Francuza. Słabo wypadli również jego rodacy - kolejnym z Trójkolorowych na liście wyników byli Fabien Claude oraz Emilien Jacquelin, którzy zajęli ex equo 37. pozycję.
Tradycyjnie najliczniej reprezentowaną nacją w TOP10 byli Norwegowie - oprócz medalistów siódmy był Tarjei Boe, a dziesiąty Vetle Christiansen. Nie obyło się jednak bez wpadek, a za taką uznać należy dopiero 47. miejsce Johannesa Dale będące pokłosiem aż pięciu niecelnych strzałów. Nieźle w kontekście weekendowego biegu sztafetowego wypadli też Niemcy - Benedikt Doll był piąty, Phillip Nawrath dziewiąty, a Justus Strelow trzynasty. Skład pierwszej dziesiątki uzupełnili Niklas Hartweg ze Szwajcarii (6. miejsce) oraz Michal Krcmar z Czech (8. miejsce).
Lokaty w górnej połowie tabeli zajęli Andrzej Nędza-Kubiniec oraz Marcin Zawół. Pierwszy z tej dwójki spudłował tylko raz i do mety dotarł z 43. czasem. To jego trzeci najlepszy wynik w historii startów licząc łącznie PŚ oraz MŚ. Z kolei Zawół mimo trzech pudeł uzyskał 50. rezultat, co w jego przypadku jest nową życiówką w seniorskich startach. Najgorzej z trójki reprezentantów Polski wypadł Jan Guńka, co było głównie efektem aż siedmiu karnych minut. Na trasie spośród podopiecznych trenera Rafała Lepela był bowiem najszybszy. Nie uchroniło go to jednak przed wywalczeniem zaledwie 87. pozycji.